Walizki Muzealnych Tropicieli
W Muzeum Narodowym w Poznaniu znalazłam się z powodu podróży sentymentalnej. Zamierzałam przypomnieć sobie ulubione eksponaty i przywołać wspomnienia dawnych muzealnych spotkań. W drodze do szatni minęła mnie rozgorączkowana para z małą dziewczynką, która nie pozwalała wyjąć sobie z rączki kolorowej walizki. W szatni zobaczyłam jeszcze dwie inne.
– Co to jest? – zapytałam w recepcji.
– To Walizki Muzealnych Tropicieli, propozycja dla dzieci i opiekunów, którzy nas odwiedzają.
Od lat uważam się za muzealnego tropiciela, więc uznałam, że walizka jest akurat dla mnie.
– Trzeba się zapisywać?
– Nie trzeba. Mamy dwa zestawy dla dzieci w wieku 5-7 lat i 8-12.
– To ja poproszę – zdecydowałam się.
– A dziecko?
– Mam.
Pani w szatni rozejrzała się. Byłam sama.
W szkole, to znaczy na uczelni jest – tłumaczyłam się. – Ale naprawdę mam.
Dzięki zaufaniu pani obsługującej szatnię otrzymałam walizkę i samotnie ruszyłam tropić muzealne eksponaty. Byłam pewna, że poradzę sobie bez problemu. Przygoda zaczęła się już na pierwszym piętrze. W jednej z sal na ławce siedział chłopczyk. Stanęłam obok niego i zapatrzyłam się.
– Przeszkadza mi pani – odezwał się.
– A gdzie są twoi rodzice?
– Nie mam rodziców. To znaczy mam, ale w pracy. Pilnują mnie dziadkowie.
W sali byliśmy sami.
– Poszli się bawić.
– Może się zgubiłeś?
– Ja tu często przychodzę, a jak pani szuka podpowiedzi, to będzie koło Chełmońskiego, wie pani gdzie to jest?
Wróciłam na schody i otworzyłam walizkę. W środku był kolorowy wachlarz z zagadkami i wiele akcesoriów mających mi podpowiedzieć, czego lub kogo szukam. Sama nie wiem, kiedy wciągnęłam się tak bardzo, że nie zauważyłam upływu czasu. Eksponaty widziałam już wiele razy, w różnym świetle, zimą i latem, kiedy byłam mała i kiedy opiekowałam się maluchami. A jednak wszystko stało się nowe. Ze względu na różny stopień trudności rzeczywiście ciekawiej jest rozwiązywać zadania we współpracy. Zwłaszcza, że to uczestnik sam decyduje, ile czasu zamierza poświęcić na zadanie i w obrębie jakich galerii chce się przemieszczać. Każdy z przedmiotów w walizce miał dołączoną kolorową etykietę z opisem zadania. Szkoda czasu, aby pytać małe lusterko „kto jest najpiękniejszy w świecie”, ponieważ przy portretach Witkacego zabawnej było robić „portretowe miny”. Przydała się lupa, by odszukać i policzyć owady na obrazie „Święta rodzina w wieńcu kwiatów” pędzla Daniela Seghersa. Spotkałam w Galerii Sztuki Współczesnej starszy pan zapytał nerwowo:

– Ma pani kalkulator?
– W telefonie – odpowiedziałam.
– A nie wie pani, ile to będzie?
– Nie wyjdzie wam, zobaczycie – rzucił mężczyzna w czapce z dzwoneczkiem .
– My też liczyliśmy i nic – dodała starsza pani.
Popatrzyłam na obraz. Tytuł pracy Romana Opałki brzmiał „Obraz liczony 35328-57052”. Nic się nam nie zgadzało. Po odjęciu otrzymaliśmy wynik zawyżony. Rzeczywiście po liczbie 44999 namalowana jest cyfra 50000. Sztuka bywa zwodnicza. Ciekawe, czy przez nieuwagę, czy też coś się za tym kryje… Szybkim krokiem, żeby nie powiedzieć biegiem, minęła nas pani z dziewczynką w czapce z dzwoneczkami.
– Szukają „Stańczyka” – poinformowali mnie starsi państwo. – Poprzednio my mieliśmy tamtą walizkę.
– A nie widzieli państwo owoców?
– Może ktoś z obsługi pani podpowie.
– Albo Chełmoński – rzuciła.
– A prawda, musimy zajrzeć do wnuczka.
Podeszłam, żeby się przywitać ze znajomą mamą, która wspólnie z Romkiem brała udział w zabawie. Romek jest dzieckiem autystycznym i nie wszystkie formy spędzania wolnego czasu są dla niego odpowiednie. Chłopiec bezbłędnie układał puzzle „Madonna z Dzieciątkiem i barankiem” Quentina Massysa.

Oddając walizkę zapytałam rodzinę „Stańczyków”, co im się najbardziej podobało.
– Żupan i kontusz, mamo zrobisz mi taki? – odezwała się mała tropicielka.
– Mnie intryguje sprawa liczb – dodał mężczyzna bez czapki z dzwoneczkiem.
– Wie pan, że Opałka nagrywał na taśmie magnetofonowej wypowiadanie kolejnych liczb?
– To obrazy mogą mówić? – zdziwiła się tropicielka.
– A mnie podobało się… Wszystko – zapewniła pani. – Jeszcze tu przyjdziemy, żeby na nowo policzyć czas.
Wychodząc z gmachu zobaczyłam kolejną parę wielbicielek muzealnych przygód.
– O, mamy tę walizkę z koroną, to ja ja sobie od razu włożę – odezwała się kobieta.
– A co tam jest napisane? Nie, ciociu, najpierw trzeba wykonać zadanie – siedmiolatka zdecydowanym ruchem pociągnęła walizkę za sobą i ruszyła we własną podróż.
0 KOMENTARZY