Nadmiar w muzeum, czyli krach myślenia liniowego
Widzieć za dużo, to być ślepym
Tristan Corbiѐre
Zastanawialiście się kiedyś, ile straciliście korzyści, wiedzy, frajdy, ekscytacji albo innych przyjemnych emocji, tylko dlatego że zaoferowany wam wyrób był produkowany w pośpiechu? Tylko dlatego, że wykonawca ogarnięty gorączką maksymalizacji produkcji, nie miał czasu na dopracowanie różnych szczegółów… Myśleliście o tym? Jestem bardzo ciekaw, ile wierszy musiałaby mieć excellowa tabelka, gdybym mógł w niej odnotować każdą stratę, którą poniosłem dlatego, że jakość została poświęcona dla ilości?
W tym gorzkim zestawieniu „utraconych szans” swoje miejsce z pewnością znalazłyby niektóre ekspozycje muzealne. Ich niższa jakość być może wydaje się mniej uchwytna niż w przypadku przedmiotów codziennego użytku, takich jak samochód, meble, czy ubrania, ale również one mogą cierpieć na utracie jakości. O ich mankamentach i niedoróbkach z pewnością najwięcej do powiedzenia mieliby sami kuratorzy. Nietrudno byłoby im opowiedzieć o tym, jak bardzo mogłyby zyskać ich wystawy, gdyby dysponowali zwiększonym zasobem czasu. Wiadomo: więcej czasu to rozleglejsze prace koncepcyjne, dodatkowe konsultacje, kwerendy, szansa na rozszerzenie partycypacji społecznej, wypożyczenie cenniejszych eksponatów, i tak dalej…
Tymczasem wszyscy musimy produkować dużo i szybko. Inni tak robią, a my nie możemy wypaść z obiegu. Wyścig zbrojeń trwa w najlepsze, korzyści z tego czerpią techniczni producenci wystaw (w tym dostawcy multimediów), a cierpi na tym jakość ekspozycji. Ale produkcja nadmiernej ilości wystaw i związane z nią potrzeby maksymalizacja frekwencji i zysków to nie jedyne oblicze nadmiaru. Bowiem oprócz „nadmiaru produktów”, mamy jeszcze „nadmiar w produkcie”.
Gdy wędrujemy ze znajomymi wystawienniczym szlakiem, czasami zastanawiamy się czy nie współuczestniczymy w jakiejś farsie, gdzie każdy wstydzi się wycedzić: za dużo! Przeładowanie uderza po zmysłach. Człowiek zamiast zrelaksowany, wychodzi zmaltretowany. A potrzeba tak niewiele albo jednego. Potrzebny jest UMIAR (jedna z cech slow-muzeum). Tymczasem wystawy są mocno przebodźcowane i przypominają uprzestrzennione książki. W efekcie otrzymujemy NADMIAR.
Sprzyja mu specyficzny sposób rozumowania: myślenie liniowe. Osoby, które cechuje ten tok myślenia postrzegają zależność pomiędzy jakością ekspozycji oraz ilością środków wyrazu jako linię. Spójrzmy na rysunek nr 1. Oś X reprezentuje ilość środków wyrazu, natomiast oś Y jakość.

Osobom rozumującym liniowo będzie się wydawało, że im więcej zebranej treści (multimediów, tekstu, fotografii i innych środków) uda się przedstawić widzom, tym lepiej. Dlatego z punktu „A” kierują się oni ku punktowi „B”. Według nich wyrób uzyska większą jakość, jeżeli zwiedzający będzie miał sposobność zaznajomienia się z jak najszerszym materiałem (punkt „B”). Ten sposób myślenia był krytykowany już przez Arystotelesa.
I słusznie, bo rzeczywistość wygląda zgoła inaczej. Dla kuratorów rozumujących nieliniowo, punkt wyjścia, czyli okres, gdy w wyniku kwerend naukowych udało nam się zebrać bogaty materiał, jest w głównej mierze pojmowany jako czas intensywnej selekcji, czas pozbywania się tego, co zbędne. Swoje zadanie odczytują jako przesuwanie się z punktu „A” ku punktowi „C” (patrz rysunek nr 2).

W każdej fazie prac nad wystawą, a zwłaszcza przy takich kamieniach milowych projektu, jak zakończenie prac nad scenariuszem oraz sfinalizowanie prac nad redakcją tekstów, stawiają sobie pytanie o pozycję w której obecnie się znajdują. Czy jeszcze znajdujemy się w punkcie „B” – gdzie proponując nadmiar informacji i bodźców wywoływanych w pierwszej kolejności przez multimedia, nie uciszamy w widzach zdolności do analizy i refleksji? A może przeprowadziliśmy zbyt ostrą redukcję materiału i trafiliśmy już do punktu „D”? Niezależnie w którym z tych dwóch punktów jesteśmy, powinniśmy dążyć do punkt „C” – do naszego położenia optimum. Jedyna rozbieżność polega na wyborze odpowiedniego kierunku. Znajdując się w pozycji „D” sięgniemy po „rozszerzenie”, a będąc w punkcie „B” wybierzemy „redukcję”.
Czechow twierdził, że wyrzeźbienie twarzy w marmurze, to usunięcie z bryły wszystkiego, co nie jest twarzą. Tę zasadę możemy odnieść do innych dziedzin. Dla mnie jest to znakomita metafora tworzenia wystaw (moja ulubiona). Usunąć wszystko, co nie jest wystawą. Przejść z punktu „A” do „C”. Zostawić „mniej”. Tę cząstkę, która „znaczy więcej” (pokłony dla Miesa van der Rohe!). Mówiąc krótko: poświęcić ilość dla jakości. Zgodnie z ideą slow-muzeum
(zobacz: http://muzealnictwo.com/2019/08/slow-muzeum-czyli-jak-odroznic-rzeczy-od-rzeczy-wartosciowych/). Żeby nikt nie widział za dużo, i w konsekwencji nie był ślepy. A już na pewno żeby po wyjściu z muzeum żaden widz nie myślał o swoich utraconych korzyściach.
(ilustracje: Autor)
0 KOMENTARZY