Przejdź do głownej zawartości

Korzystamy z plików cookies i umożliwiamy zamieszczanie ich osobom trzecim. Pliki cookie pozwalają na poznanie twoich preferencji na podstawie zachowań w serwisie. Uznajemy, że jeżeli kontynuujesz korzystanie z serwisu, wyrażasz na to zgodę. Poznaj szczegóły i możliwości zmiany ustawień w Polityce Cookies

Wartościowe spędzenie czasu

– z prof. Dariuszem Stolą, dyrektorem Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN rozmawia Katarzyna Kaczmarek.

Dariusz Stola, fot. Magda Starowieyska (Muzeum POLIN)

Dariusz Stola, fot. Magda Starowieyska (Muzeum POLIN)

 

KK: Rozpocznę od gratulacji: spotykamy się, ponieważ Muzeum Historii Żydów Polskich otrzymało główną nagrodę w konkursie EMYA 2016. Czy, poza prestiżem, z jakim wiąże się posiadanie tytułu Europejskiego Muzeum Roku, są powody, dla których ten sukces jest dla Państwa szczególnie ważny?

 DS: Wiele dla nas znaczy, że tytuł jest przyznawany przez wybitnych ekspertów, ludzi, którzy znają się na muzeach, widzieli ich w swoim życiu bez liku i są bardzo dociekliwi. Jurorzy EMYA odwiedzili nas dwukrotnie: raz jawnie, raz w tajemnicy. Co ciekawe, tajny juror, którego poznałem dopiero na gali w San Sebastian, był nawet pod większym wrażeniem niż jawny. Ten drugi wiedział, że przed takimi wizytami zawsze jest trochę malowania trawy. A u nas trawa była zielona niezależnie od tego, czy czekaliśmy na wizytę jurora, czy nie. Nagroda jest dla nas ważna także dlatego, że jesteśmy nową instytucją, nie mamy stu lat historii ani gigantycznych zbiorów – a to z takich powodów muzea są zwykle poważane. Siła POLIN tkwi w pewnej idei i w sposobie wcielania jej w życie. Obie te rzeczy – koncepcje i ich realizacja – zostały pochwalone przez jurorów, którzy doprawdy z niejednego pieca chleb jedli. Porównali nas z innymi i powiedzieli: tak, robicie to bardzo dobrze, na najwyższym europejskim poziomie.

Na to wyróżnienie zapracowało sporo miejsc i inicjatyw istniejących pod wspólnym szyldem Muzeum Historii Żydów Polskich. Od początku instytucja wychodzi ze swoimi przedsięwzięciami poza mury budynku: z projektem „Muzeum na kółkach”, przez wirtualne platformy, programy wymian. Ostatnio, oprócz nowej przestrzeni edukacyjnej w siedzibie przy ul. Anielewicza, otworzyli Państwo punkt informacyjny na pl. Grzybowskim. Łatwo orzec, co jest symbolicznym sercem muzeów sztuki: to jest kolekcja, w przypadku muzeów sztuki współczesnej – marzenie o kolekcji, jakiś jej zamysł. A co jest rdzeniem muzeum, którego najważniejszym zadaniem nie jest ochrona i udostępnianie obiektów? Co definiuje jego „wyjątkową atmosferę”, odwołując się do sformułowania, które pojawia się w założeniach nagrody EMYA?

Najważniejsze co mamy (rdzeń naszego muzeum), to wystawa stała. Na drugim miejscu też jest wystawa stała, i dopiero od trzeciego miejsca pojawiają się pozostałe składniki naszego majątku i działalności: kolekcja i ochrona zbiorów, wystawy czasowe, edukacja, program kulturalny, portale internetowe, itd. Muzeum – ani nasze, ani, wydaje mi się, żadne inne – to nie jest budynek z wystawą, ale miejsce, do którego ludzie przychodzą po pewne doznania, doświadczenia. Muzeum nie stoi, ale działa – albo nie działa, nie daje tych doznań. Na doświadczenie takie składa się zresztą nie tylko odbiór ekspozycji, lecz także to, czy ochroniarze są mili, czy drzwi obrotowe się nie zacinają, i jaki smak ma kawa w restauracji. Nasze muzeum nie ma Giocondy, nie ma fantastycznych zbiorów z XIV wieku, ale ma pewną historię do opowiedzenia. Może właśnie dlatego widzimy wyraźniej niż muzea posiadające takie cenne zbiory, że musimy pilnować wszystkich tych czynników, które na muzealne doświadczenie się składają. Nota bene pierwsza zmiana wprowadzona na wystawie stałej, jeszcze na etapie produkcji, to było dostawienie w różnych miejscach ławek do siedzenia.

Odwoływanie się do kategorii doświadczenia jest zgodne z nowoczesnym postrzeganiem muzeum. Mówią Państwo o POLIN „muzeum życia” – pomyślałam sobie, że 25 lat temu to sformułowanie byłoby oksymoronem. Muzeum kojarzyło się z mauzoleum, teraz opisuje się je jako miejsce spotkań i przeżyć, nowa definicja wiąże się więc z czymś efemerycznym i nieokreślonym, a nie konkretnym i materialnym jak zbiory. Chciałabym przyjrzeć się jeszcze jednemu wyrażeniu. Podczas rozmowy w Muzeum Sztuki Nowoczesnej powiedział Pan, że wolą Państwo mówić o widzach jako o „uczestnikach programu”. Wydaje mi się, że również w tym sformułowaniu kryje się mały paradoks. Bo program to coś narzuconego z góry, ścisłego, planowanego, natomiast bycie uczestnikiem, inaczej mówiąc: partycypowanie, zakłada wkład i wpływ. Jedno z najwspanialszych miejsc wystawy stałej to według mnie wyjście – opuszcza się przestrzeń ekspozycji i widzi wyświetlane na ścianie zapisy odczuć innych osób, które ją obejrzały. Czy myślą Państwo o tym, żeby jeszcze gdzieś znaleźć przestrzeń dla głosów gości, dla historii, które ze sobą przynoszą?

Pani to przedstawiła literalnie, według mnie uczestnictwo przebiega także na dużo bardziej podstawowym poziomie. Muzeum realizuje się w akcie percepcji, jak książka: jeśli nikt jej nie przeczyta, to tak, jakby jej nie było. Gość wchodzi na wystawę, wybiera, co chce, z wielu obiektów, napisów, obrazów i dźwięków, które myśmy na niej umieścili, i ogląda to w kontekście swoich dotychczasowych doświadczeń, dotychczasowej wiedzy. Jesteśmy, jak ktoś to ładnie nazwał, chyba Barbara Kirshenblatt-Gimblett, wyeksponowanym archiwum historycznym. Wystawionym i poniekąd oddanym zwiedzającemu, żeby na podstawie tego, co udostępniamy, mógł swoimi sposobami tworzyć własną opowieść o historii Żydów polskich. Sądzę, że tych opowieści w głowach wychodzących jest tyle, ilu wychodzących. To jedno z naszych fundamentalnych założeń: zezwolenie na swobodę obcowania ze przedmiotami, słowami, dokumentami, obrazami z przeszłości na różne sposoby, zgodnie z różnymi możliwościami, upodobaniami, stylami uczenia się. Różni ludzie mogą szukać tu sensów na sposób, do którego są uzdolnieni i wykształceni.

Rzeczywiście, POLIN wycofuje się z tworzenia komentarza, narzucania interpretacji. Teraz dość modne jest określanie się muzeów przez jeden wybrany epitet: muzeum krytyczne, muzeum partycypacyjne i tak dalej. Dla mnie Muzeum Historii Żydów Polskich, gdybym miała je nazwać jednym słowem, to byłoby muzeum wielogłosowe. Natomiast, oczywiście sama  selekcja tych głosów ma charakter interpretacji. Podam przykład: miłym zaskoczeniem było dla mnie spotkanie z tyloma kobiecymi historiami, widzę to jako odpowiedź na tendencje, które nabierały znaczenia w momencie, w którym powstawał scenariusz wystawy stałej.

Tak, instytucje są dziećmi czasów, w których się zrodziły, dlatego nasza wystawa stała uwzględnia dokonania rewolucji feministycznej w naukach społecznych w tym podstawowym sensie, że zwraca uwagę także na doświadczenia i role kobiet.

Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN, wystawa stała, fot. Magda Starowieyska (Muzeum POLIN)

Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN, wystawa stała, fot. Magda Starowieyska (Muzeum POLIN)

A gdy popularne staną się nowe teorie, pojawią nowe mody, ale i nowe ustalenia, czy ta opowieść będzie w jakiś sposób uzupełniana? Czy mają Państwo zamiar ją zmieniać, przesuwać proporcje jej fragmentów?

 Jestem daleki od podążania za modami, ale zmiany są nieuniknione, bo muzeum, zwłaszcza takie jak nasze, jest procesem. Twórcy POLIN i my, którzy nim dziś zarządzamy, jesteśmy świadomi, że pokazujemy pewien stan wiedzy, wiedzy historycznej. W miarę jak ta wiedza będzie się zmieniała, co w nauce jest nieuniknione, zmieniać będzie się musiało i Muzeum. Między innymi z tego powodu powołałem ciało doradcze, kolegium, w którym mamy grono wybitnych historyków opiniujących pomysły poprawek i uzupełnień wystawy. Oprócz przeróbek wystawy możemy też reagować na takie zmiany inaczej, na poziomie software raczej niż hardware, że użyję porównania z komputerami, na przykład wydawać nowe dyspozycje przewodnikom: „na to zwracajcie szczególną uwagę, to dodawajcie”, czy zmienić treść audioprzewodników. Zanim zmienimy materię wystawy możemy zmieniać sposób jej pokazywania. Ale przed zmianą trzeba się poważnie zastanowić, by nie zepsuć czegoś, co duży zespół tworzył przez lata. Lepiej być trochę spóźnionym wobec trendów epoki niż zmienić coś pochopnie. Historia, opowieść o przeszłości wymaga pewnego dystansu, także wobec nowych koncepcji historyków czy sposobów opowiadania, pokazywania.

Równolegle do postępu w badaniach toczy się inny proces: starzeją się rozmaite upodobania, estetyki i techniki: od krojów pisma, przez sposób urządzenia przestrzeni, po multimedia. Jak muzeum zamierza sobie radzić z tym problemem?

 To jest nieuniknione, każde muzeum staje się w końcu muzeum samego siebie. Wiemy zwłaszcza, jak szybkie jest tempo zmiany technologicznej. To jest pewnego rodzaju klątwa: nic nie starzeje się tak szybko jak najnowsza technologia. Oryginalne obiekty z każdym rokiem są coraz lepsze; czas, który gromadzi się w szczelinach, działa jak patyna, nadaje im wartości. A technologia? Gdybyśmy teraz podjęli decyzję, jakie urządzenia multimedialne chcemy kupić za kilka lat, to one byłyby anachroniczne już w momencie instalowania. Dziś, żeby zrobić wrażenie na młodych ludziach, trzeba mieć naprawdę coś specjalnego, każdy z nich nosi multimedia w kieszeni. Moi synowie z odległości kilku metrów widzą, ile lat ma mój telefon.

Jak więc przyciągnąć uwagę odbiorcy, zwłaszcza tak wymagającego, jak nastolatek? Jak inaczej dostarczyć mu wrażeń składających się na dobre doświadczenie, jeśli multimedia nie wystarczają?

Jestem bardzo pozytywnie zaskoczony, jak dobrze działa nie hi-tech, a low-tech. Gdy pytam pracowników obsługi wystawy o to, jakie są ulubione eksponaty młodszych grup, tych szkolnych, słyszę: prasa drukarska, drewniana gęś, czosnek. Drewniana gęś – można powiedzieć: coś niepoważnego, jak można do muzeum w centrum dawnego getta warszawskiego wstawić drewnianą gęś, której skrzydło podnosi się, by ukazać tekst o tym, dlaczego jedzenie gęsiny czyni nas mądrymi. Tymczasem to działa – nie dlatego, że jest tandetne, ale dlatego, że jest proste i daje się dotykać. Gdy pytamy wychodzących: „co zapamiętasz z wystawy?”, to oczywiście wiele osób wskazuje na uliczkę z galerii dwudziestolecia międzywojennego, której atmosfera jest zbudowana przy potężnym użyciu środków multimedialnych –  tam jest cała bateria projektorów wyświetlających to, co widzimy na ścianach. Ale bardzo wiele osób mówi o prasie drukarskiej w części o XVI wieku. Zaskakująco dużo. Jak się okazuje, można wciągnąć zwiedzającego w rodzaj zabawy edukacyjnej, dzięki której zapamięta, że Kraków był ośrodkiem drukarstwa żydowskiego w XVI wieku. Za pomocą eksponatu za 1000 zł, nie za 80 tysięcy.

Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN, wystawa stała, fot. Magda Starowieyska (Muzeum POLIN)

Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN, wystawa stała, fot. Magda Starowieyska (Muzeum POLIN)

Po co w ogóle w takim razie wykorzystywać multimedia w muzealnictwie?

Mamy 250 komputerów sterujących urządzeniami multimedialnymi na wystawie stałej: projektorami, ekranami, ekranami dotykowymi. One dają nie tylko ciekawe efekty wizualne, ale jakby czwarty wymiar, w którym udostępniamy wielką ilość informacji, która nie zmieściłaby się w trójwymiarowej przestrzeni. To odpowiedź na różnorodność zainteresowań naszych gości, około 5 tysięcy stron tekstu w różnych miejscach: na przykład jeżeli ktoś jest ciekawy, na czym dokładnie polegała interpretacja Miszny w XVI wieku, może się w to wgłębić właśnie dzięki multimediom. Na pewno coraz więcej instytucji będzie chciało mieć ten dodatkowy, czwarty wymiar w każdej sali. Myślę, że z multimediami jest tak, jak z każdym nowym wynalazkiem w historii ludzkości – potrzeba trochę czasu, żebyśmy nauczyli się je optymalnie stosować.

W muzeum spotykają się różne grupy odbiorców: z jednej strony młodzież, która oczekuje (jak się okazuje) trochę innego zestawu wrażeń, niż byśmy się spodziewali, z drugiej ludzie pamiętający wydarzenia, o których opowiadacie. Goście z różnych krajów, kultur. Są osoby niepełnosprawne, których potrzeby należy uwzględniać przy projektowaniu wystaw. Jedno ze zdań w uzasadnieniu werdyktu jury EMYA zaczyna się tak:  „For very large and very diverse audiences the POLIN now serves as an absorbing place…” . Audiences, czyli publiczności – to liczba mnoga. Chciałabym zapytać, czy również Państwo myślą o publiczności jako o grupie grup, segmentów, które potrzebują zróżnicowanych komunikatów, czy też dążą Państwo do stworzenia jednego uniwersalnego przekazu, który będzie zrozumiały dla wszystkich?

Chciałbym doprecyzować: nie oferujemy przekazu dla wszystkich, ale dla każdego lub prawie każdego, i oferujemy przekazy – w liczbie mnogiej. Nasi goście to grupa zróżnicowana, w szczególności pod względem wiedzy. Dlatego przyjęliśmy założenie o daleko posuniętej ignorancji. I ono okazuje się słuszne, bo to, co jest jasne dla sześćdziesięcioletniego Polaka, jest zaskakujące dla szesnastoletniego Izraelczyka, że nie wspomnę o Chińczyku. Wydaje mi się, że to jest kolosalne wyzwanie dla muzeów typu destination, czyli takich, do których ludzie zjeżdżają z wielu krajów: jak przekazać im treści, które tylko w tym kraju są oczywiste? A przecież także polskie nastolatki to przybysze z zupełnie innego kraju niż ten, w którym ja się wychowałem. Trzeba zatem tak sformułować przekaz, żeby był „odbieralny” dla bardzo różnych ludzi. Tzw. nieformalna edukacja daje nam nieporównywalnie większą elastyczność, niż ta formalna, córka epoki przemysłowej. Jeśli zaś chodzi o segmentację publiczności, mamy jeszcze sporo do zrobienia: wiemy jak wiele o niej nie wiemy. Podam Pani przykład: z naszych badań wynika, że sporą grupę uczestników naszych programów stanowią ludzie, którzy chcą ciekawie spędzić czas z dziećmi. Dla mnie to było odkrycie, bo jako historyk patrzyłem na publiczność jak na różne grupy odbiorców wiedzy, zróżnicowane właśnie pod względem wiedzy i motywu je poszukiwania. A okazuje się, że chodzi o miłe, ale i wartościowe spędzenie czasu. To jest dopiero początek wielkiej pracy i jestem trochę zaskoczony, że należymy do jej pionierów. W Polsce muzea istnieją przecież od lat, są dużo bardziej doświadczone, a okazuje się, że na tym polu wszyscy mamy wiele do zrobienia, żeby dowiedzieć się kim są ludzie, którzy do nas przychodzą i dlaczego to robią.

Ale już na etapie tworzenia koncepcji Muzeum musiały istnieć jakieś wyobrażenia o przyszłej publiczności, wyjściowe założenia…

Początkowo pomyśleliśmy tak: są Polacy i nie-Polacy, którzy wiedzą coś niecoś o historii Polski, ale ich znajomość kultury żydowskiej jest niewielka. Są Żydzi, z Izraela i z diaspory, którzy wiedzą, czym jest judaizm i kultura żydowska, ale prawie nie znają historii Polski. Jest grupa polskich Żydów, którzy orientują się dobrze w obu tematach, ale ona jest bardzo nieliczna. Dzięki założeniu, że jeden z podstawowych odbiorców wie niewiele o historii naszego kraju, prezentujemy bardzo dużo informacji z tego zakresu. I świetnie, bo okazuje się, że młodzi Polacy też wielu rzeczy nie wiedzą.

Na jednej z karteczek, które wypełniają wychodzący, widziałam deklarację „przyszłam tu, bo interesuję się historią Polski”. To bardzo ciekawe.

Tak, nie wszyscy przychodzą z powodu zainteresowania historią Żydów. A muzeum Polin (co w jidysz i po hebrajsku znaczy Polska), aby historię polskich Żydów uczynić zrozumiałą musi przekazywać też podstawowe informacje z ogólnej historii Polski. Niejako mimochodem powstało tu bardzo dobre muzeum historii Polski, może nawet najlepsze na tę chwilę muzeum historii Polski, bo w najbardziej przejrzysty, zrozumiały, a zarazem całościowy sposób ukazujące historię całego kraju, tyle tylko, że widzianą nie z perspektywy grupy dominującej. Na przykład ktoś spytał: dlaczego w galerii średniowiecznej jest specjalny, duży panel „Chrzest Polski”? Odpowiedź jest prosta: po pierwsze w tym momencie pojawia się w kraju Mieszka I instytucja, która ma ukształtowane od wieków stanowisko wobec Żydów i która w znacznym stopniu kształtuje to, co się z Żydami dzieje. Po drugie, każdy nowo ochrzczony, który być może nie wie nawet jeszcze, że będziemy w przyszłości nazywali go Polakiem, co niedziela słyszy w kościele o Żydach: Abrahamie, Dawidzie, Jezusie, Szawle. Oprócz żydowskich kupców i rzemieślników zaczynają Polskę zaludniać postaci biblijne, które wchodzą do polskiej kultury. A zatem bez wprowadzenia na wystawę tego, co z definicji było nieżydowskie, to, co żydowskie nie byłoby zrozumiałe.

 A jakie miejsce wśród tych różnych grup – tu odwołam się znów do założeń nagrody EMYA, wśród których znajduje się premiowanie muzeów odpowiedzialnych społecznie – zajmują Państwa sąsiedzi? Kim oni są, jak POLIN pracuje z tymi, którzy są najbliżej?

 Mamy specjalne działania skierowane właśnie do naszych sąsiadów z Muranowa. Największym było dotąd specjalne zwiedzanie: przed oficjalnym otwarciem wystawy stałej zorganizowaliśmy dla nich niejako prapremierę wystawy; to oni oglądali ją jako pierwsi. Przyszło około ośmiuset osób, czyli 40 czy 50% szacowanej liczby mieszkańców okolicznych domów: starsi, młodzi, rodziny z dziećmi. Dla Muranowian nasze muzeum to nie tylko powód do dumy ale i pewne niedogodności. My bardzo cieszymy się ze wzmożonego ruchu turystów, ale ktoś, kto ma okna wychodzące na ul. Anielewicza, niekoniecznie. Niestety, tak to już jest: inwestycja publiczna ma służyć bardzo wielu ludziom, a pewne jej koszty ponoszą tylko niektórzy. Dlatego kierujemy do naszych sąsiadów różne projekty kulturalno-pamięciowe dotyczące Muranowa. Chcemy, żeby uznali, że to jest ich muzeum, a nie UFO, które wylądowało, przynosząc jakąś obcą historię. Muzeum POLIN opowiada także historię miejsca, w którym mieszkają. Może będą dumni, że właśnie to muzeum dostało taką ważną nagrodę?

W San Sebastian słyszałem fantastyczny przykład podany przez kolegów z Manchesteru, którzy zorganizowali specjalny program dla starszych mężczyzn z okolic muzeum: rozpoczęło się od degustacji piwa, a skończyło na tym, że powstał zespół taneczny. Nota bene w Polsce ta właśnie grupa, starsi mężczyźni,  jest najbardziej niedoreprezentowana w obcowaniu z kulturą; osoby starsze w muzeach, kinach, teatrach to niemal wyłącznie kobiety. Ja też chciałbym się dowiedzieć, gdzie są starsi mężczyźni z naszej okolicy, co robią w czasie wolnym, dlaczego tak rzadko przychodzą do muzeum? Jak do nich trafić, jak sprawić, by przekonali się, że mamy też coś dla nich? Tak więc już robimy coś dla naszych sąsiadów, a dokładnie: robimy z nimi, bo tak należy o tym myśleć, ale na pewno możemy więcej.

Czyli z jednej strony Muzeum jest bardzo zakorzenione w konkretnym miejscu, nie tylko historycznie, także dzięki aktualnym więziom, a z drugiej zabiera głos w sprawach ogólniejszych, związanych z wyzwaniami współczesności, na przykład angażuje się w debatę o kryzysie uchodźczym.  Jak postrzegają Państwo rolę POLIN w takich sytuacjach? Na ile muzeum powinno być przestrzenią dla dyskusji, a na ile ich uczestnikiem albo moderatorem?

Oczywiście, muzeum historyczne to miejsce na historyczne debaty. Ale czy, i do jakiego stopnia muzeum historyczne ma się zajmować współczesnością? Wierzymy, że tak, ma się zajmować współczesnością, żeby pokazać, że z historii, którą pokazujemy, płyną ważne wnioski dla współczesności. Kwestią sporną jest nie „czy”, tylko „w jakim stopniu”.  Żeby się nie rozmyło to, że jesteśmy muzeum historycznym, poświęconym pewnej konkretnej historii. Tu warto podkreślić, że nasza historia się nie skończyła, ona trwa, bo historia Polin nie ma daty zakończenia, jej horyzont czasowy stale się przesuwa. Wybitne Muzeum II Wojny Światowej, które jest budowane w Gdańsku, nie ma tego problemu – koledzy je budujący wiedzą, do kiedy trwała wojna. A nasz ostatni eksponat to wywiady z polskimi Żydami sprzed dwóch lat, więc za parę lat trzeba będzie dodać coś jeszcze, bo druga dekada XXI w. zacznie stawać się przeszłością.

Jeśli zaś chodzi o pytanie „w jakim stopniu”, to chodzi w nim o wyważenie proporcji między tematami ściśle historycznymi a takimi, które dotyczą, powiedzmy, uniwersalnych czy ponadczasowych problemów z tą historią związanych, jak np. stosunek do obcego, ksenofobia – to, co wyraźnie widzimy teraz na ulicach w Polsce. Drugie pytanie: jaka ma być rola muzeum w poruszaniu tych kwestii? Są tematy, co do których jesteśmy w naszym zespole zgodni, mówimy: „tak, chcemy zabierać głos”; to przede wszystkim tematy dotyczące historii polskich Żydów. Są tematy – też mogą dotyczyć historii –  co do których pojawia się prawomocna różnica zdań, ale zgadzamy się, że powinniśmy dbać o samą dyskusję na dany temat. Nasz wkład polega wówczas na tym, że udostępniamy salę i dbamy o reguły debaty, o to kto mówi i jak mówi. Obowiązkiem organizatora spotkania jest dbanie o standardy rozmowy, jej jakość jest dobrem wspólnym.

Na koniec zadam pytanie o statuetkę. Gdyby, nawiązując do sposobu, w jaki krąży ona pomiędzy muzeami w Europie, miał Pan zaprojektować dla niej podobną drogę w ramach instytucji, wśród twórców, pracowników i przyjaciół POLIN: komu albo gdzie chciałby ją Pan udostępnić i w jakiej kolejności?

Myślę, że zaprosiłbym te grupy i osoby do udziału w projektowaniu tej kolejności. Sądzę, że w ten sposób wymyślilibyśmy dobre rozwiązanie.

Mogłaby rozpocząć drogę od Pańskiego gabinetu.

Nie, ja jestem w tej grupie późnym przybyszem, pracuję tu trochę ponad dwa lata. Gdyby przyjąć porządek chronologicznego wkładu w powstanie muzeum, to powinna najpierw trafić do tych, którzy stworzyli ideę muzeum ponad 20 lat temu, w gronie pracowników ŻIH. Potem byłoby trudniej, bo z upływem lat coraz więcej osób angażowało się w tworzenie muzeum. Nota bene jedną z cenniejszych rzeczy, które powstały przy tworzeniu muzeum, jest pewna kultura współpracy w tej rosnącej i zróżnicowanej grupie. Wszystkie grupy, dzięki którym powstało Muzeum Historii Żydów Polskich – jego formalni założyciele: miasto Warszawa, Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Stowarzyszenie Żydowski Instytut Historyczny, zaraz obok grupa darczyńców, grupa historyków, która wymyśliła narrację historyczną – wiedziały, że same tego nie stworzą, że bez pozostałych nie dadzą rady. Ci ludzie wiedzieli, że można mieć świetną koncepcję, ale bez pieniędzy to nie będzie muzeum tylko idea. Z kolei bez koncepcji można zbudować budynek i zgromadzić w nim jakieś przedmioty, ale to nie będzie dobre muzeum.

Bardzo się cieszyłem, że na spotkaniu załogi, na którym wspólnie świętowaliśmy przyznanie nam tytułu, zdjęcia ze statuetką robiły sobie między innymi dziewczyny z ekipy sprzątającej. One też mają swój wkład w nasz sukces. Gdyby tu nie było posprzątane, to doświadczenie muzealne, o którym mówiliśmy przed chwilą, byłoby gorsze. Nawet najlepsza wystawa, gdy pokrywa ją centymetrowa warstwa kurzu, z pewnością nie robi dobrego wrażenia. W Muzeum pracuje wiele osób, które są na co dzień niewidoczne, a mają swój udział w naszych sukcesach tak samo jak kuratorzy, których nazwiska są znane, czy założyciele i darczyńcy, których nazwiska wypisano wielkimi literami na ścianie. Na przykład technicy pracujący na zapleczu – są tym ważniejsi, im mniej ich widać, bo to znaczy, że wszystko działa: ich rolę widać gdy tylko coś działać przestanie, np. zepsuje się oświetlenie, wentylacja lub komputer. Tak, to z pewnością jest nagroda za całokształt.

Warszawa, 10 maja 2016 r.

 

Dariusz Stola – dyrektor Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN. Jest historykiem, profesorem w Instytucie Studiów Politycznych PAN i w Collegium Civitas, członkiem zespołu Ośrodka Badań nad Migracjami UW. W swoich badaniach zajmował się historią stosunków polsko-żydowskich, historią PRL i historią migracji międzynarodowych w XX w. Opublikował ponad 100 artykułów naukowych i 10 książek i trzy podręczniki historii dla szkół średnich. Jest wieloletnim wykładowcą akademickim, uczestnikiem projektów badawczych oraz członkiem rad.

0 KOMENTARZY

Dodaj własny komentarz

*
*
*