Od faraona do Snowdena
– czyli Muzeum Szpiegostwa w Berlinie
Ambitnego zadania podjęła się nowa berlińska placówka muzealna – prezentacji działań szpiegów i służb specjalnych od starożytność po współczesność. Pieniędzy i pomysłów na przedsięwzięcie nie brakowało. Jaki jest wynik?
Sterylne, pachnące nowością, niezatłoczone, przestrzenne – to pierwsze wrażenia po wejściu do hallu otwartego we wrześniu br. Muzeum Szpiegostwa (Spy Museum Berlin). Dodatkowy plus to lokalizacja – tuż obok łatwo osiągalnego z każdego punktu w Berlinie Placu Poczdamskiego. Można co prawda poczynić zarzut, że miejsce to jest na wskroś turystyczne i zdeptane przez przyjezdnych, ale w końcu dla kogo muzea tego typu są, jak nie, przede wszystkim, dla jego gości? Mimo to można odnieść wrażenie, że muzeum nie do końca wpisuje się w tkankę Leipziger Platz (muzea i galerie to nowe pomysły w tym miejscu). Wcześniej – przez 3 dekady przebiegał tutaj Mur Berliński skutecznie wyłączając obszar z jakiejkolwiek aktywności. A przed II wojną światową (i w jej trakcie) mieściły się tu m.in. budynki ministerstw, hotel i ekskluzywny pasaż handlowy. Teraz oprócz już dwóch muzeów – jest jeszcze galeria z dziełami Salvadora Dalego (której fasada wygląda, jak sklep erotyczny), jest bank, szereg restauracji i kanadyjska ambasada.
Powróćmy do muzeum. Uwagę zwraca przejrzysta i stonowana komunikacja wizualna instytucji. Fasada muzeum jest przeszklona – składa się w kilkumetrowych strzelistych okien, dyskretnie obwiedzionych zieloną ramką (to kolor przewodni placówki). Tym samym nawiązuje do logotypu w formie prostokątnej krzyżówki, w którą wpisano nazwę muzeum niczym zakodowaną tajną informację. Logotyp czasem przedstawiany jest w inny sposób – litery zastępują białe i czarne kwadraty, nadal na planie regularnego prostokąta. To wyraźna aluzja do szyfru i tajnej informacji.
Na gości czekają w hallu designerskie pufy, na których strudzony Berlinem wędrowca chętnie odpocznie. Zaskoczeniem jest zakaz spożywania jakichkolwiek przekąsek, wyraźnie zasygnalizowany na grafikach umieszczonych na ścianach. Z pewną obawą wyciągnąłem butelkę z wodą i chyłkiem zrobiłem kilka łyków. Nikt mnie nie upomniał.
Bilety do muzeum, w porównaniu do pozostałych placówek tego typu, są dość drogie – normalny kosztuje 18 €. Kolejne zaskoczenie to płatna szatnia – jej koszt jest co prawda minimalny, ale pewien niesmak pozostaje. Konsekwencją takiej praktyki jest to, że zwiedzając wystawę obserwuję wiele osób przechadzających się w zimowych kurtkach.
Pora zajrzeć na ekspozycję! Ale jak się do niej dostać z hallu? Po wykupieniu biletu należy go zeskanować – w tym momencie otwierają się przed nami przeszklone, rozsuwane drzwi obrotowe. Przez chwilę znajdujemy się zamknięci wewnątrz szklanego cylindra. Potem otwierają się drzwi po drugiej stronie. To ciekawe rozwiązane – zwiedzający w symboliczny sposób zostawia za sobą codzienny świat i mocnym akcentem wchodzi w świat intryg i szpiegostwa. Jest to jednocześnie zapowiedź, że muzeum postawiło na nowoczesne rozwiązania technologiczne. Wejście na wystawy skojarzyło mi się z teleportacją rodem ze Star Treka. Ważne pytanie to, czy takie rozwiązanie sprawdzi się w czasie dużego natłoku turystów i nie spowoduje kolejek?
Układ i zamysł muzeum jest jednak klasyczny – tu nie ma żadnego zaskoczenia. Działalność szpiegów i służb specjalnych poznajemy w porządku chronologicznym. Było to dla mnie rozczarowaniem. Czy nie można było wymyślić innego klucza, wedle którego poprowadzi się zwiedzającego, tym bardziej że jest to placówka prywatna, a więc taka, która mogłaby pozwolić sobie na złamanie ogólnie przyjętych konwenansów wystawienniczych? W konsekwencji opowieść zaczyna się od historii starożytnej – co samo w sobie jest oczywiście interesujące, ale sala w której podawane są informacje jest zupełnie pozbawiona zabytków – zwiedzający skazany jest na czytanie statycznych plansz i oglądanie towarzyszących im zdjęć. Ewidentnie brakuje tutaj mocnego otwarcia, które skupiłoby uwagę zwiedzającego. Dowiadujemy się, że już faraon Amenhotep II w XV wieku p.n.e. wygrał jedną z bitew właśnie dzięki wiedzy uzyskanej od szpiegów. Są też przykłady z innych cywilizacji – od Babilonu po Chiny. Prezentacja kończy się na… początku XX wieku. Tak więc w pigułce i na planszach mamy tu przekrój szpiegostwa przez tysiąclecia. Historie są ciekawe, ale forma jest na wskroś klasyczna – mało interaktywna, i w dodatku zupełnie bez zabytków. Równie dobrze możnaby przeczytać na ten temat książkę w zaciszu domowym.
Zapowiedzią dziesiątek multimediów, czekających na zwiedzających, jest prezentacja rzucana na schody wiodące na I piętro (i zarazem najwyższe w tym muzeum). Po wejściu uderzy nas światło ekranów monitorów – są absolutnie wszechobecne. Jest ich w sumie 200! Zaczynamy od historii szpiegostwa w okresie II wojny światowej. Tutaj w końcu pojawiają się zabytki umieszczone w estetycznych gablotach i w interesującym załamującym się układzie, co uniemożliwia szybkie przejście przez wystawę i skłania zwiedzającego do skupienia uwagi na kolejnych elementach ekspozycji.
Zabytki umieszczone są w przeszklonych gablotach. Zrezygnowano ze standardowych podpisów – te umieszczone są albo na towarzyszącym im dotykowym lub transparentnym monitorze. W drugim przypadku powierzchnia monitora znajduje się na gablocie. Tutaj oprócz samych zmieniających się podpisów zobaczymy dany obiekt obracający się wokół własnej osi. Czy nie prościej byłoby obejść gablotę? Co takie rozwiązane wnosi? Faktycznie, przykuwa uwagę do formy prezentacji. Minusem jest jednak to, że powierzchnia transparentnego monitora zajmuje całą przeszkloną gablotę, a niestety – mimo że monitor jest przejrzysty to jednak nie jest to szyba i przyciemnia i rozmazuje prezentowany zabytek. Dlatego nie widać go już w szczegółach i tak wyraźnie – za to możemy obejrzeć wyraźny film na którym obiekt obraca się wokół swojej osi.
Druga forma podpisów to monitor dotykowy umieszczony obok gabloty. Ponownie – nie jest to najlepsze rozwiązanie. W gablotach znajduje się czasem kilka przedmiotów, a monitor jest od nich oddalony, czasem nawet o ok. 2 m. Żeby sprawdzić, co oglądamy należy podejść do monitora i wyszukać interesujący nas obiekt (co nieraz jest dość czasochłonne). Bywa też tak, że jeden monitor „obsługuje” kilka gablot. A co jeśli kilka osób jednocześnie chciałoby sprawdzić, jakie zabytki ogląda? Zdecydowane bardziej praktyczny byłby podpis tuż przy gablocie – tym bardziej, że na monitorze znajduje się jedynie jego zdjęcie i krótki, maksymalnie kilkuzdaniowy podpis. Jaka jest wartość dodana płynąca z zastosowania monitora? Służy po prostu jako prezentacja napisu – z powodzeniem możnaby zastąpić go… kartką tuż przy obiekcie. Byłoby praktyczniej i wygodniej dla zwiedzającego. Tym bardziej, że zabytków czy też eksponatów (niektóre z prezentowanych przedmiotów nie mają więcej niż kilka lat) jest naprawdę sporo – jwat w sumie około 1000! I niektóre z nich naprawdę robią wrażenie, jak na przykład oryginalny egzemplarz słynnego urządzenia szyfrującego Enigma, do którego złamania przyczynili się Polacy.
W sumie muzeum podzielono na 14 części tematycznych – oprócz I i II wojny światowej są też sekcje poświęcone podwójnym agentom, operacjom przeprowadzonym przez służby specjalne, filmom związanym z agentami (nie zabrakło wątku bondowskiego, ale też serialowego – na dużym ekranie wyświetlane są też fragmenty serialu „Homeland”). Dopełnieniem opowieści są filmy i nagrania ze świadkami przygotowane specjalnie na potrzeby ekspozycji. Osoby zafascynowane szpiegami i służbami specjalnymi mogą tutaj z pewnością spędzić wiele godzin, gdyż oglądanie wszystkich video, słuchanie wypowiedzi i przeklikiwanie prezentacji z pewnością tyle by zajęło.
A co jeśli zwiedzającym jest młodzież? Czy ekspozycja do niej przemówi? Z moich obserwacji w czasie pobytu w muzeum udało mi się wysnuć pewne wnioski. W kilku punktach wystawy znajdują się stanowiska interaktywne – na jednym z nich można sprawdzić, jak silne są nasze hasła do banku i e-maila (i ile czasu zabrałoby złamanie ich), na innym sami możemy pobawić się w szyfrowanie. Największym powodzeniem wśród najmłodszych zwiedzających cieszył się laserowy tor przeszkód wzorowany na przygodach głównego bohatera filmu „Mission Impossible”. Grupy młodzieży przechadzały się po prostu w poszukiwaniu interaktywnych atrakcji i niewiele czasu spędzały na wczytywaniu się w wystawę.
Niejako epilogiem do wystawy (po zejściu do poziomu parteru) jest przedstawienie współczesnego obrazu działań służb specjalnych i szpiegów. Nie mogło tutaj zabraknąć Edwarda Snowdena, pracownika NSA, która zasłynął ujawnieniem olbrzymiej ilości danych na temat monitoringu prowadzonego w internecie przez amerykańskie agencje. Niemcy poważnie podchodzą też do prywatności w świecie wirtualnym, dlatego również to zagadnienie ukazano – nie oszczędzono w tym kontekście Facebooka (w tym celu przygotowano interaktywne stanowisko z dotykowym ekranem, na które składają się puzzle symbolizujące „elementy” naszej prywatności).
Pierwsze i jak na razie jedyne muzeum szpiegostwa w Niemczech (jak czytamy w materiałach promocyjnych) to z pewnością gratka dla fanów tematu. Pod pretekstem szpiegostwa podjęto tu tematykę działalności wywiadu, kontrwywiadu, inwigilacji. Ilość zebranych eksponatów i prezentowanych danych jest imponująca. Moim zdaniem jednak część multimediów nie spełnia swojego zadania, a wręcz utrudnia odbiór ekspozycji – mam tu na myśli szczególnie podpisy na monitorach i zastosowanie monitorów transparentnych. Osoby, które chciałyby doświadczyć prawdziwego dreszczyku emocji związanego ze szpiegostwem i tajnymi służbami polecam w Berlinie wizytę w Muzeum Stasi, czyli Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Dlaczego warto? Muzeum mieści się w dawnej siedzibie tej instytucji. Zachowała się część wyposażenia, mebli i wystroju. Poza tym w salach prezentowane są metody inwigilacji obywateli. Prawdziwie przygnębiające i sugestywne jest przechadzać się po korytarzach i biurach najwyższych oficjeli bezpieki Niemiec Wschodnich. No i bilet jest zdecydowanie tańszy (6 €) niż do Muzeum Szpiegostwa. Jednak zakres tematyczny jest ograniczony tylko do Stasi. Za muzeum Muzeum Szpiegostwa przemawia towarzysząca instytucji „szpiegowska kawiarnia” – a kofeina jest przecież niezbędnikiem przy „zdobywaniu” muzeów.
0 KOMENTARZY