Freud między Rafaelem a Tycjanem
Idąc z duchem czasu i zwyczajów internetowych nadałem tytuł, który niewiele mówi za to przyciąga użytkowników (internetu oczywiście). Zauważyli Państwo? Jak najmniej powiedzieć, nawet naciągnąć treść tytułu, byleby tylko surfujący internauta kliknął… A to, że zostanie przy okazji wprowadzony w błąd ma niewielkie znaczenie. Niestety wrodzona prawdomówność zmusza mnie do napisania, że nie będzie to tekst o Zygmuncie (Freudzie), a i o Rafaelu i Tycjanie też będzie niewiele. Za to będzie o zjawisku, które jest już szeroko rozpowszechnione na świecie, do Polski też już zagląda. Będzie o łączeniu sztuki dawnej i współczesnej na wystawach oraz o układzie ekspozycji. Na bardzo konkretnym przykładzie – trwającej właśnie w Kunsthistorische Museum w Wiedniu wystawy Luciana Freuda.
Lucian (nie Zygmunt) Freud to jeden z najważniejszych malarzy drugiej połowy XX wieku. Kiedy w świecie sztuki dominował performance czy video, on uporczywie trwał przy pędzlu i sztalugach. Brak w jego karierze spektakularnych sukcesów, raczej widać konsekwentne realizowanie własnych celów artystycznych. W efekcie, z biegiem czasu (i powrotem malarstwa do łask) okazało się, że sztuka Freuda wcale nie jest przestarzała i niemodna, ale równie ciekawa jak nowe media. W 2008 roku jeden z obrazów Freuda pobił rekord ceny aukcyjnej na pracę żyjącego artysty i został sprzedany za ponad 33 miliony dolarów (obraz jest prezentowany obecnie na wystawie w Wiedniu). Artysta zmarł niedawno, w 2011 roku. Jeszcze przed śmiercią odbyła się jego wystawa w paryskim Centre Pompidou, wielka retrospektywa miała miejsce w 2012 po obu stronach Atlantyku. Teraz odbywa się jego monograficzna wystawa w jednym z najważniejszych muzeów sztuki dawnej na świecie – Muzeum Historii Sztuki w Wiedniu. To miasto szczególne dla rodziny artysty. To tutaj dziadek Luciana stworzył swoje przełomowe teorie pomagające badać naszą podświadomość i ukryte popędy. Malarz był bowiem wnukiem twórcy psychoanalizy. Łatwo może nas to sprowokować do analizy w tym kluczu obrazów Luciana Freuda, on sam się przed tym wzbraniał. Choć znał dziadka, to odżegnywał się od jego wpływu na własną twórczość. Zygmunt Freud musiał przed wojną opuścić Austrię. Lucian urodził się w Berlinie, ale rodzina szybko przeprowadziła się na Wyspy Brytyjskie. Jednak pamięć o trudnej przeszłości pozostała i Kunsthistorisches Museum długo zabiegało o zgodę na wystawę – zdobyło ją przed śmiercią artysty.
Bardzo byłem ciekaw jak wystawa zostanie zaaranżowana. Tym bardziej, że najważniejsze austriackie muzeum ma spory problem z przestrzenią ekspozycyjną wystaw czasowych (brzmi znajomo z własnego podwórka?). Główna sala, leżąca na osi muzeum, choć obszerna, nie wystarcza na potrzeby dużych, zmiennych ekspozycji. W związku z tym trzeba ciągle przewieszać najróżniejsze okoliczne arcydzieła, aby uzyskać dodatkową przestrzeń. Drugie nurtujące mnie pytanie brzmiało – czy obrazy Freuda zostaną w jakiś sposób połączone ze sztuką dawną. Pokusa była duża, ponieważ można w nich odnaleźć bardzo dużo odniesień do dzieł wielkich mistrzów. Nie są bezpośrednie, trzeba się przypatrzeć, aby odnaleźć w nich Tycjana, Rubensa, Ingres’a, Chardena czy Goyę. Jednak obecnie nie ma nic modniejszego niż łączyć ze sobą sztukę dawną ze współczesną. W 1994 roku taka wystawa już się odbyła, w Dulwich Picture Gallery w Londynie ‘wymieszano’ obrazy Freuda z tamtejszą kolekcją. Pamiętam też w samym Kunsthistorisches Museum nie tak dawno wystawę belgijskiej artysty Jana Fabre’a. Bardzo go lubię, więc dla mnie atrakcją były rozsiane po całym muzeum jego prace. Część widzów mogła być jednak zdziwiona, że wśród renesansu i baroku napotyka błękitne tafle obrazów Fabre’a. Tutaj rodzi się zasadnicze pytanie. Chęć stworzenia ciekawych zestawień, inspirujących połączeń, a przede wszystkim pokazania, że przeszłości nie jest tak daleko do teraźniejszości (i na odwrót) jest kusząca. Komu jednak wychodzi to na dobre? Czy przypadkiem kontrast nie jest zabójczy dla którejś ze stron? Zazwyczaj traci na tym sztuka dawna przy wyrazistości form sztuki współczesnej. Jeden raz byłem zauroczony takim zestawieniem. Po śmierci Louise Bourgeois szwajcarska Fundacja Beyeler połączyła jej prace z wybranymi dziełami ze swojej kolekcji. Zauroczenie to dobre słowo, dlatego, że nie chodziło tam o przekazanie bezpośrednich powiązań, tylko poetyckie współgranie form. Trzeba jednak pamiętać, że kolekcja Beyeler zaczyna się pod koniec XIX wieku i obejmuję klasyczne dzieła sztuki nowoczesnej z XX wieku. A więc nie jest im tak daleko do czasów Louise Bourgeois. Przykłady mógłbym mnożyć. Ostatnio po raz pierwszy dotarłem do Muzeum Halsa w Haarlemie. A tam gdzieniegdzie obrazy brytyjskiego malarza Glenna Browna. Ja rozumiem, że to następny świetny przykład odniesień do malarstwa dawnego, tak pod względem treści jak i zamaszystego sposobu malowania korespondującego z techniką Fransa Halsa. Jednak ja przyjechałem obejrzeć Halsa, a w każdej sali, gdzie wisiał Brown widziałem najpierw jego obraz (bo bardziej kolorowy). Muzeum nawet nie zamieściło informacji o tej wystawie na anglojęzycznej wersji swojej strony internetowej. Może, aby nie wystraszyć potencjalnych turystów? Rozumiem też, że kuratorzy zbiorów sztuki dawnej chcieliby je jakoś ożywić, trochę są znudzeni ciągle tym samym układem. Nie jestem przeciwny takim eksperymentom, tylko czasami warto dokonać bilansu plusów i minusów. Zdecydować się na rozwiązanie mniej inwazyjne. Dobrym przykładem było umieszczenie prac Nicolasa Grospierre’a na wystawie Marka Rothki w Muzeum Narodowym w Warszawie. W ostatniej, oddzielnej sali – kto chciał oglądał, kto przyszedł dla Rothki mógł przejść bez zatrzymania.
A jak jest w Wiedniu z Lucianem Freudem? Otóż artysta nie chciał, aby jego prace wisiały obok arcydzieł dawnych mistrzów, a kuratorzy zastosowali się do tego przedśmiertnego życzenia. Skromność czy rozsądek artysty? Łatwo by było się nie dostosować, bo przecież obrazy Freuda jak mało które wpasowują się w styl poprzedników. Układ wystawy uważam za mistrzowski, a przy tym doskonale wykorzystujący niedogodności przestrzeni. (Teraz wszystkich wybierających się np. na Święta do Wiednia proszę o pominięcie tego fragmentu, aby nie psuli sobie niespodzianki). Wystawa rozpoczyna się w głównej sali, ale obrazy nie wykorzystują całej przestrzeni – jedna ściana pozostawiona jest na dodatkowe informacje i plansze. Tutaj spotykamy m.in. wczesny autoportret z 1946 roku oraz słynną „Dziewczynę z białym psem”. Następnie przechodzimy do ciągu małych pomieszczeń (to typowy układ dawnych muzeów, gdzie obok wielkich sal mamy przestrzenie dla małoformatowego malarstwa). Tutaj następny autoportret i sale poświęcone twórczości artysty, odniesieniom do historii sztuki („Martwa natura z książką” prezentująca ulubione rzeźby Freuda ze starożytnego Egiptu) oraz ekrany wideo z rzadkimi zapisami pokazującymi artystę i jego pracownię. Kameralności tych kilku pomieszczeń przygotowuje nas na wielki finał – wejście do wielkiej sali z wielkimi obrazami – i nie mam na myśli tylko ich rozmiaru. Przewieszono arcydzieła renesansu, aby zrobić miejsce dla Freuda. Tak się złożyło, że jego najsłynniejsze, ostatnie obrazy są wielkoformatowe i idealnie wypełniają powierzchnię ścian. Obok jest sala z Tycjanem (którego uwielbiał) oraz Rafaelem (którego niespecjalnie cenił). Nie mamy daleko, aby porównać jak ciało malował Rubens, a jak robił to blisko 400 lat później Freud. Zasada rozwieszenia jego obrazów jest banalnie prosta – są powieszone w kolejności chronologicznej. Z drobnymi korektami, aby dobrze ze sobą współgrały. Oglądając wystawę monograficzną artysty, obejmującą cały okres jego twórczości, warto się dowiedzieć jakie następowały w niej zmiany. Pamiętam moje wrażenia z retrospektywy Gerharda Richtera, kiedy w dwóch miejscach obejrzałem tą samą wystawę. Tate Modern w Londynie uważam za wzorcowe muzeum, jeżeli chodzi o klarowność i logikę wystaw czasowych. Obrazy Richtera były pogrupowane tematycznie, bardzo ciekawie. Ale olśnieniem była wystawa w Neue Nationalgalerie w Berlinie. Po pierwszym wrażeniu chaosu, a następnie odkryciu zasady ekspozycji (chronologicznej, czyli linearnej – jakie brzydkie obecnie słowo) zaskoczeniem było jak różne obrazy powstawały w tym samym czasie.
Rozpocząłem od uwagi dotyczącej nadawania tytułów w internecie. Obecne czasy są bardzo wymagające, warto jednak pamiętać, aby nie tracić zwykłej rzetelności i nie wprowadzać zbędnego zamieszania. Wszystko jedno czy dotyczy to poszukującego informacji w internecie czy widza wystawy. Podziwiam układ ekspozycji w Wiedniu, ponieważ łączy czytelność przekazu z doskonale zbudowaną dramaturgią. A to że koncepcja ekspozycji jest mało nowatorska? Nie przeszkadza to w umieszczeniu Freuda w panteonie największych mistrzów pędzla, obok Tycjana i Rafaela.
0 KOMENTARZY