Muzea dziś. Rozmowa z dr hab. Małgorzatą Omilanowską, Podsekretarz Stanu w MKiDN
muzealnictwo.com: Pani Minister, czym jest nowoczesne muzeum w Polsce? Jakie wzorce powinniśmy sobie stawiać, skąd powinniśmy je czerpać? Czy to prawda, że muzea zagraniczne są bardziej otwarte na publiczność, bardziej dostępne niż polskie muzea?
Małgorzata Omilanowska: Pytanie o to, jakie powinno być współczesne muzeum, na pewno jest zasadne, ale odpowiedź na nie jest wielowątkowa i trudna. Dzisiaj zupełnie inaczej definiujemy pojęcie muzeum, niż definiowaliśmy je jeszcze 20 czy 30 lat temu. Nie rezygnując z żadnej z dotychczasowych definicji opartych na tradycji, coraz częściej jednak pod pojęciem muzeum rozumiemy miejsce, które jest poświęcone pamięci historycznej i opowiada o dziedzictwie przeszłości, jakim są wydarzenia historyczne. Takie niematerialne zdarzenia dają się zmuzealizować poprzez odpowiednią architekturę wnętrz, scenografię teatralną, technologie wystawiennicze czy nowe media. W tradycyjnym rozumieniu muzeum to przede wszystkim instytucja przechowująca zbiory, dbająca o nie, prowadząca badania na ich temat, udostępniająca je, edukująca widzów. Wychodząc z tego dość konserwatywnego założenia, bardzo ciężko przyjąć fakt, że muzeum może być miejscem bez zbiorów, które przechowuje pamięć, a nie przedmioty, które są świadkami historii. To nowe myślenie pojawiło się w ostatnim ćwierćwieczu. Wtedy właśnie narodził się nowy typ muzeów, które zwykliśmy nazywać narracyjnymi, i które zajmują się muzealizacją pamięci historycznej. Początek dało tu Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie, które niedawno obchodziło swoje 20-lecie. Polska oczywiście wpisuje się w nurt światowych tendencji w tym zakresie i stara się nadążyć za nowymi trendami, również tworząc tego rodzaju muzea. Oczywiście są one poddawane krytyce, nieustannie są przedmiotem dyskusji społecznej i dialogu, gdyż problemem zawsze będzie to, na ile mamy prawo do subiektywnych narracji – do jakich pole daje właśnie tzw. muzeum narracyjne – w przeciwieństwie do narracji zobiektywizowanych, których nośnikiem jest obiekt muzealny. Cechą muzeów narracyjnych jest także to, że wprowadzają również bardzo silny komponent emocjonalny i bardzo mocno działają na zmysły.
Moi przyjaciele, którzy zwiedzali właśnie Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie, opowiadali mi, że od drugiej sali płakali i nie byli w stanie już dalej iść. Ludzie chodzący po byłym obozie Auschwitz-Birkenau również płaczą, ale płaczą dlatego, że dotykają prawdy. Nikt nie musi manipulować ich emocjami. Pytanie więc: czy my też musimy się uciekać do takich środków, skoro nie jesteśmy w tak niekomfortowej sytuacji jak Amerykanie, którzy po prostu nie mają czego pokazać?
Zapewne tyle jest odpowiedzi na to pytanie, ile osób uczestniczących w dyskusji nad kształtem współczesnego muzeum. Jestem przekonana, że i tu, jak we wszystkim, trzeba szukać złotego środka i rozwiązań, które w kompromisowy sposób połączą interesy różnych grup społecznych.
Nie wierzę jednak w świetlaną przyszłość muzeum narracyjnego bez dzieł sztuki i artefaktów, opierającego się wyłącznie na przekazie wirtualnym. Według mnie, taki rodzaj przekazu będzie bardzo trudny do utrzymania, ponieważ wszystkie te narzędzia, dzięki którym muzea narracyjne wchodzą w dialog z widzem, szybko się dezaktualizują pod względem technicznym. Wystawa epatująca widza – zwłaszcza młodego – jedynie bezmiarem możliwości, jakie dają multimedia, za kilka lat będzie się nadawała na złom, gdyż postęp techniczny stworzy już zupełnie nowe możliwości prezentacji.
Czy nie jest też tak, że w tej chwili ten przekaz jest jednokierunkowy: to muzea coś dają, pokazują, opowiadają, a widz jedynie przychodzi, konsumuje i wychodzi, nie mając szansy na reakcję, podzielenie się swoją wiedzą i doświadczeniami, opowiedzenia swojej historii? Może muzea powinny iść w stronę budowania dialogu, a nie tylko przekazu jednostronnego?
Nie zgodzę się przede wszystkim z tezą, że w Polsce takich prób dialogu jeszcze nie podjęto. W moim przekonaniu, ważnym obszarem interaktywności widz – muzeum, jest obszar edukacji muzealnej, zwłaszcza dzieci i młodzieży. To jest coś, co się gruntownie zmieniło w Polsce w ostatnich kilkunastu latach. W tej chwili praktycznie nie ma muzeum, które nie prowadziłoby edukacji i nie miało wykształconych edukatorów, przygotowanych do ścisłej współpracy z odbiorcami z różnych grup wiekowych, z włączeniem ich aktywności twórczej.
Natomiast sytuacja np. brytyjska, którą znam tylko, jako gość tych muzeów, jest zupełnie odmienna niż polska. Wiąże się ona przede wszystkim z poziomem zamożności społecznej i poziomem zamożności emerytów oraz ich świadomością kulturalną. W Wielkiej Brytanii bardzo silny w lokalnych społecznościach jest udział miejscowego społeczeństwa, ludzi, którzy dysponują większą ilością wolnego czasu – z reguły są to właśnie emeryci, choć nie tylko – i w systemie wolontariatu współpracują z muzeami, pełniąc w wybrane dni rolę osób pilnujących sale, ale przygotowanych do opowiedzenia o ekspozycji i chętnych do wejścia w dialog ze zwiedzającym. Każda grupa widzów jest od wejścia witana przez taką osobę i wciągana w rozmowę. Takie rozwiązanie bardzo dobrze się tam sprawdza, u nas chyba jeszcze nikt w żadnym muzeum nie podjął takiej próby zaktywizowania miejscowego społeczeństwa. Obawiam się, że wynika to z lęku przed tym, czy lokalna społeczność jest gotowa na podjęcie takiej aktywności w systemie wolontariatu, ale na pewno warto by spróbować.
Czym innym jest kontakt wirtualny – strona internetowa muzeum, media społecznościowe, blogi – tutaj w ten dialog jesteśmy w stanie wchodzić i dzieje się to w różnych muzeach. Rzecz, którą na pewno trzeba zmienić w polskich muzeach, zwłaszcza tych posiadających duże zbiory, to większa otwartość w udostępnianiu zbiorów na poziomie wirtualnym. Mamy bardzo konsekwentnie realizowaną politykę państwa reprezentowaną przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego zmierzającą do digitalizacji jak największej liczby zasobów muzealnych – temu służą wielkie programy digitalizacyjne, już działające w ramach programu Kultura+ czy przygotowywane w ramach środków unijnych, które wkrótce dostaniemy. Jest jednak głęboki muzealny opór przed pokazaniem światu dzieł w wersji elektronicznej, lęk przed tym, że ktoś to wykorzysta, zarobi na tym, a przez to my stracimy, ale także lęk przed tym, że o tych zbiorach ludzie zaczną coś pisać. Do Ministerstwa nierzadko docierają skargi na muzealników, którzy nie dopuszczają innych badaczy do kolekcji przechowywanych w magazynie. Oczywiście często powody są prozaiczne: brak miejsca na rozłożenie, brak możliwości rozrolowania, brak oświetlenia czy odpowiedniego stołu. Pokutuje też jednak stereotyp rasowego muzealnika, który całe życie opracowuje kolekcję i dba o to, żeby nikt mu tej pracy nie przerwał, nie zaniepokoił go odmiennym poglądem na atrybucję dzieł i nie wszedł z nim w dialog. To jest właśnie ten problem i kwestia zmiany mentalności muzealników. Chodzi o to, żeby uwierzyli oni, że nie stracą na udostępnieniu zasobów muzealnych w internecie w dużej rozdzielczości, że w ten sposób właśnie powinni wychodzić z wiedzą do społeczeństwa i nie zmniejsza to liczby zwiedzających, bo osoby, które widziały dzieło na ekranie komputera, nie tracą przyjemności w oglądaniu go w oryginale. Muzealnicy muszą zrozumieć, że w ten sposób mogą stworzyć platformę efektywnego dialogu z widzem.
Polskie muzea zatrzymały się na etapie digitalizacji jako takiej, tworzenia cyfrowych zasobów. Pytanie jednak: po co to robimy? Czy tylko po to, żeby je upowszechnić? Co dalej z tym zasobami?
To znowu jest szersze pytanie, nie tylko o zbiory muzealne, ale także o archiwa czy zbiory biblioteczne. Dostęp wirtualny do dzieł sztuki, dokumentów, książek z każdego miejsca na Ziemi, zmienia zasadniczo naszą rzeczywistość, tworzy nowe pola poznania. Myślę, że nie musimy sobie już dziś odpowiadać na fundamentalne pytania: co dalej z tymi zasobami? Przestrzegam przed wiarą w to, że możemy przewidzieć problemy, które się pojawią za 10, 20 lat i już dziś szukać rozwiązań. Oczywiście wciąż musimy przeprowadzać analizy, by zapobiec pewnym tragediom. Historia uczy jednak, że ludzka pomysłowość i kreatywność powodują, iż wiele z tych rzeczy, które dzisiaj wydają nam się nie do końca jasne czy użyteczne, za jakiś czas będą dla nas oczywiste. Wierzę więc w to, że chociaż dziś nie potrafimy jasno na pewne pytania odpowiedzieć, to za kilkanaście lat uzyskamy taką odpowiedź.
Mówiła Pani Minister o roli muzeów lokalnych w Wielkiej Brytanii. U nas większość muzeów jest małymi, lokalnymi muzeami, które żyją trochę na obrzeżach swoich społeczności, choć są często jedynym ośrodkiem kultury w danej miejscowości czy regionie. Jak widziałaby Pani Minister ich przyszłość?
Przyszłość tych muzeów zależy w dużym stopniu od umiejętności perspektywicznego myślenia lokalnych władz. W gestii samego Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego znajduje się tylko 3% wszystkich instytucji kultury, a 97% tych instytucji jest w gestii władz samorządowych różnego szczebla. To właśnie te władze samorządowe muszą mieć wyobraźnię i pomysł, do czego te muzea są im potrzebne. Oczywiście MKiDN czy NIMOZ powinny tworzyć pewne wytyczne i strategie, jednak klucz do sprawy nie jest w tym, co my zaproponujemy jako rozwiązanie strategiczne, ale w wierze lokalnych społeczności i władz, że to właśnie będzie skutecznym narzędziem społecznym. W Polsce wciąż bardzo niska jest świadomość tego, jak istotnym elementem rozwoju społecznego jest kultura. Duży procent społeczeństwa nadal uważa, że kultura to tylko dodatek do życia, uatrakcyjnienie wolnego czasu, że wizyta w muzeum czy teatrze to tylko jeden ze sposobów na miłe spędzenie kilku wolnych godzin. Brakuje w Polsce powszechnej świadomości tego, że kultura jest niezbędnym i immanentnym elementem rozwoju społecznego. To ona decyduje o wypracowaniu w społeczeństwie na różnych etapach edukacji pewnych umiejętności i kompetencji. Ludzie na Zachodzie są tego świadomi w dużo większym stopniu niż my, bo z dłuższej perspektywy mogą obserwować pozytywne efekty takiego myślenia. Na przykład Skandynawowie wykazali, że wzrost nakładów na kulturę jest odwrotnie proporcjonalny do wzrostu przestępczości. My ciągle jeszcze nie możemy w to uwierzyć. I nie jest najważniejsze, aby uwierzył w to rząd czy Minister Bogdan Zdrojewski, bo oni to już dawno wiedzą – chodzi o to, by uwierzyły w to lokalne grupy decyzyjne i politycy na szczeblu regionalnym, którzy rozdzielają środki. Dopóki nie ma tej świadomości, nie będzie także należytego dostrzegania potrzeb finansowych lokalnych instytucji kultury, bowiem nie będą one doceniane jako wartość społeczna.
Tutaj znowu wracamy do wątku edukacji – tak naprawdę trzeba się najpierw nauczyć tego, że jeśli czwórka dzieci w szkole muzycznej gra w kwartecie, to nie znaczy wcale, że każde z nich za 20 lat będzie światowej sławy muzykiem. Być może po zakończeniu szkoły podstawowej już nigdy nie tkną one instrumentu muzycznego, jednak w okresie edukacji dziecięcej nauczą się współpracy, słuchania innych, nabędą pewnych istotnych umiejętności kulturowych. Kultura ma bardzo silne przełożenie na kreatywność społeczną. Dlatego też i muzea lokalne – często jedyne ośrodki kultury w małych miejscowościach – mają ogromne zadanie do wykonania właśnie w zakresie kształtowania kompetencji kulturowych. I zrobią to, jeśli na miejscu będą też władze rozumiejące sens tych działań i gotowe na ich wsparcie.
Podsumowując to w dwóch słowach: czym powinno być lokalne, małe muzeum?
Lokalne muzea w Polsce różnią się od siebie. Mamy wśród nich muzea małych ojczyzn, opowiadające o regionie, jego historii, tradycjach, mamy muzea-domy urodzenia znanych postaci, a także muzea sprofilowane, poświęcone np. określonej gałęzi aktywności ludzkiej. Kiedy mówimy: „małe muzeum”, „muzeum w regionie”, „muzeum lokalne”, musimy jeszcze zdefiniować, o czym mówimy. Zupełnie inne są zadania muzeów małych ojczyzn, zupełnie inne – muzeów sprofilowanych, dedykowanych jednemu problemowi.
Pierwsze z nich mają bardziej uniwersalny charakter i powinny prowadzić bardziej wielowątkową działalność, służącą poznaniu lokalnej społeczności na różnych poziomach, inicjowania działań związanych z ratowaniem tego, co jeszcze dziś może nie być postrzegane jako dziedzictwo, a jutro już nim będzie. Rola takiego muzeum to także szukanie nowych obszarów aktywności, inicjowanie działań np. w kierunku dostrzeżenia lokalnej wytwórczości rzemieślniczej wartej zapamiętania, ale może na obecnym etapie tak oczywistej dla wszystkich, że niedostrzegalnej jako coś oryginalnego, specyficznego dla tego regionu.
Inne zadanie mają natomiast muzea profilowe. Jedne i drugie mają jednak jedną cechę wspólną – nie istnieje zamknięty katalog celów, zbiorów, muzealiów, nie możemy stworzyć zamkniętej listy tego, czym muzeum ma się zajmować. W związku z tym nie ma także zamkniętej listy kompetencji zawodowych muzealnika.
Pytanie kolejne, to właśnie pytanie o kadrę muzealną. Istnieje problem konkursów, problem doboru kadry i kształcenia muzealników. Kto powinien realizować politykę muzeów?
Muzeum może mieć właściwie każdy profil związany z ludzką aktywnością. Ponieważ nie możemy zamknąć katalogu spraw, którymi muzeum powinno się zajmować, nie możemy też zamknąć katalogu zawodów, które pozwalają na bycie dobrym muzealnikiem. Z muzealnikiem jest trochę tak jak z dyrektorem – nie da się być z zawodu dyrektorem. Aby być dobrym dyrektorem, trzeba na wstępie mieć odpowiednie kompetencje merytoryczne, które po dodaniu kompetencji zarządczych pozwolą być dobrym dyrektorem.
Tak samo jest z muzealnikiem. Muzealnik to zawód łączący różne kompetencje: merytoryczne, związane z działalnością w danym obszarze muzeum, a także kompetencje muzealnicze, zuniwersalizowane, związane ze wszystkimi elementami pracy w muzeum, zarządzania nim.
Nie wierzę w skuteczność studiów muzealniczych prowadzących od matury do dyplomu magisterskiego. Jest to sposób na wychowanie człowieka dobrze orientującego się w zarządzaniu pewnym modelem muzeum. Jednak taki człowiek, jeśli nie będzie miał również sprofilowanych kompetencji merytorycznych, będzie tylko częściowo skuteczny. Nie przez przypadek studia muzealnicze w Polsce są obecnie zdominowane przez studia podyplomowe. Do zawodu muzealnika dochodzi się przez praktykę i studia podyplomowe. Dlatego też w muzeach sztuki zatrudnia się historyków sztuki, w muzeum morskim można zatrudnić inżyniera statków, w muzeum kopalni – inżyniera od górnictwa, a w muzeum wojska – zawodowego wojskowego czy bronioznawcę.
W ostatnich latach powstaje coraz więcej muzeów prywatnych. Czy współpraca MKiDN z prywatnymi placówkami muzealnymi powinna iść w stronę wsparcia (także finansowego) czy raczej objęcia ich bardziej rygorystycznym nadzorem?
Mam bardzo pozytywne podejście do muzeów prywatnych. Dowodzą one aktywności społecznej, potrzeby realizacji marzeń, stworzenia czegoś, pozostawienia czegoś po sobie. Nie ma powodu, dla którego państwo miałoby ingerować w prywatną działalność w sposób nadzorczo-kontrolujący. Jest to przecież bardzo pozytywna aktywność ludzka i nawet jeśli generuje jakieś głośne dyskusje ideologiczne czy polityczne, to zawsze wydaje się, że lepiej jest mówić o problemie niż go przemilczać. Oczywiście jest też problem pozyskiwania eksponatów, czy odbywa się ono w sposób legalny, czy nie np. na nielegalnych wykopaliskach archeologicznych – jest to jednak inny temat. Poza tym jest to przede wszystkim aktywność społeczna, a w demokratycznym państwie jest na nią jak najbardziej miejsce.
Czy potrzebna jest nowelizacja ustawy o muzeach, nowa ustawa? Czy wystarczy – jak niektórzy mówią – realizować najpierw to, co jest zapisane, a potem dopiero zacząć się martwić, jak to zmienić?
Moje dotychczasowe doświadczenie na stanowisku, które obejmuję, nie pozwoliło mi jak na razie skonfrontować się z sytuacją prawną, która nie dałaby się wpisać w istniejącą ustawę. W swojej dotychczasowej praktyce nie zetknęłam się z sytuacją, której nie dałoby się rozwiązać przy pomocy już istniejących narzędzi prawnych i która by dowodziła konieczności napisania nowej ustawy. Jestem na wszystkich posiedzeniach Rady ds. Muzeów, która spotyka się regularnie co 2, 3 miesiące i doradza Ministrowi w sprawach muzealniczych, a skonfigurowana została w ten sposób, aby reprezentować wszystkie regiony Polski i rodzaje muzeów. Kwestia konieczności wprowadzenia nowej ustawy o muzeach nie została podjęta dotychczas na żadnym posiedzeniu tej Rady. W zasadzie nikt nie zgłosił poważnego problemu, który wymagałby innych uregulowań prawnych, niż te, które dotychczas obowiązują. Jedyna ważna kwestia, z jaką się zetknęłam, nad którą pracujemy i która, mam nadzieję, znajdzie wkrótce szczęśliwe rozwiązanie zakończone głosowaniem w Sejmie, Senacie i podpisie prezydenckim, to problem nowelizacji ustawy o muzeach w punkcie ustalającym zasady i warunki ochrony przed zajęciem dzieł sztuki wwożonych na wystawy do Polski z innych krajów. Ustawa zostanie uzupełniona o jeden rozdział opisujący wszystkie zasady i procedury objęcia specjalną ochroną dzieł sztuki wypożyczanych z zagranicy, aby nie mogły być one zajęte u nas z powodu jakichkolwiek roszczeń. Musimy się przed tym zabezpieczyć, bo inaczej nie dostaniemy dzieł z zagranicy na żadną wystawę. Współpracujemy też nad nowelizacją ustawy w punkcie określającym ścieżkę awansu muzealników w ramach pakietu ustaw deregulacyjnych, ale staramy się zadbać o pozostawienie zapisów gwarantujących wymagania kompetencyjne przy staraniach o wyższe stanowiska. Pewnej korekty wymagać też będą zapisy wprowadzone ostatnią nowelizacją dotyczące możliwości łączenia instytucji kultury. Wydaje się, że w obecnym kształcie zapisy te niewystarczająco chronią zbiory muzealne.
Jeśli pojawiłyby się inne ważne kwestie wymagające nowelizacji ustawy, oczywiście takie procedury zostaną uruchomione. Natomiast doświadczenie uczy, że najważniejszą zaletą prawa jest to, iż jest ono stabilne. Nie jestem zwolenniczką zmieniania prawa tylko po to, aby wykazać się aktywnością legislacyjną.
Rozmawiali: Robert Pasieczny i Ewa Witkowska, Warszawa, sierpień 2013 r.
Zdjęcia nad i pod wywiadem przedstawiają Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie | Górne zdjęcie: fot. Alan Gilbert, zdjęcie pod tekstem ze zbiorów U.S. Holocaust Memorial Museum Photo Archives.
*************************
Dr hab. Małgorzata Omilanowska jest historykiem sztuki. Specjalizuje się w problemach architektury XIX i XX wieku, teorii sztuki i opieki nad zabytkami.
Absolwentka Uniwersytetu Warszawskiego, studiowała także na Wydziale Architektury Uniwersytetu Technicznego w Berlinie. Doktoryzowała się na Uniwersytecie Warszawskim w 1995 roku, a habilitowała w Instytucie Sztuki PAN w 2005 roku. Odbyła też studia podyplomowe w zakresie finansów i podatków w SGH w Warszawie (dyplom 2003).
Była stypendystką kilkunastu europejskich instytucji naukowych, m.in. British Academy oraz Wissenschaftskolleg zu Berlin. Uczestniczyła w wielu międzynarodowych projektach naukowych, współpracując m.in. z Instytutem Herdera w Marburgu i Geisteswissenschaftliches Zentrum Geschichte und Kultur Ostmitteleuropas w Lipsku.
Od 1985 roku – pracownik w Instytucie Sztuki Polskiej Akademii Nauk, w latach 1999–2007 wicedyrektor, a ostatnio – redaktor naczelna Słownika Architektów Polskich. Jednocześnie od 2006 roku – profesor nadzwyczajny w Instytucie Historii Sztuki Uniwersytetu Gdańskiego, a od września 2008 – dyrektor Instytutu.
Członek wielu rad naukowych polskich i niemieckich instytucji, m.in. Instytutu Herdera w Marburgu i Germanisches Nationalmuseum w Norymberdze. Prezes Patria Polonorum, członek Council of Europa Nostra, Stowarzyszenia Historyków Sztuki i członek Polskiego Komitetu ICOMOS.
Małgorzata Omilanowska jest autorką książek naukowych: Most i wiadukt im. ks. Józefa Poniatowskiego, Stefan Szyller (1857-1933). Warszawski architekt doby historyzmu, Atlas zabytków architektury w Polsce (współautorstwo), Świątynie handlu. Warszawska architektura komercyjna doby wielkomiejskiej, Nadbałtyckie Zakopane. Połąga w czasach Tyszkiewiczów. Zajmowała się także popularyzacją wiedzy o historii sztuki i zabytkach wydając m.in. książki: Zagadki z historii sztuki, Polska. Pałace i dwory, Polska. Świątynie, klasztory i domy modlitw.
0 KOMENTARZY