Przejdź do głownej zawartości

Korzystamy z plików cookies i umożliwiamy zamieszczanie ich osobom trzecim. Pliki cookie pozwalają na poznanie twoich preferencji na podstawie zachowań w serwisie. Uznajemy, że jeżeli kontynuujesz korzystanie z serwisu, wyrażasz na to zgodę. Poznaj szczegóły i możliwości zmiany ustawień w Polityce Cookies

Muzealnik z zadyszką

Wrażenia z konferencji We Are Museums

Konferencja We Are Museums  (6–7 czerwca 2013 r., Wilno) to jedno z niewielu spotkań, w trakcie których muzealnicy z rejonu Europy centralnej i wschodniej mogli dołączyć do dialogu na temat innowacji i nowych technologii stosowanych w ich pracy.

Organizatorem konferencji nie było jednak żadne muzeum, muzealnik, historyk sztuki czy archeolog, ale prywatna firma z… Francji. W spotkaniu wzięło udział nieco ponad 100 osób z najróżniejszych jednostek kulturalnych – muzealników było sporo, ale ich liczba chyba nie przekroczyła połowy uczestników. Obecni byli przedstawiciele muzeów z Polski, głównie z Warszawy i Krakowa, chociaż nie zabrakło też osoby z Muzeum w Koszalinie czy Galerii Labirynt w Lublinie. Udział muzealników był jednak dość ograniczony i zdecydowanie przypadkowy, a informacje o spotkaniu miały trudność z dotarciem do odbiorców.

Diane Drubay, fot. Karle Dru / We Are Museums

Diane Drubay, fot. Karle Dru / We Are Museums

Nasuwa mi się sporo wniosków z konferencji. W rozmowach kuluarowych odczuwalna jest chęć wdrażania innowacji wśród muzealników, nieco gorzej z możliwościami. Muzealnicy ze wschodniej Europy jeszcze dość rzadko korzystają nawet z podstawowych narzędzi społecznościowych, jak Facebook czy Twitter. A jeśli to robią – nie zawsze im to wychodzi. Często zajmują się tymi „nowymi mediami” z doskoku, bo w ich muzeach nie ma działu zajmującego się komunikacją zewnętrzną czy public relations. Nie są zatem specjalistami w tej dziedzinie. Inna kwestia to status finansowy. Duża grupa uczestników konferencji zaopatrzona była w drogie smartfony, które były aktywnie wykorzystywane w czasie sympozjum do bieżącego relacjonowania na Twitterze. Ale najczęściej nie byli to muzealnicy. Tych bowiem po prostu nie stać na znane telefony z logiem nadgryzionego jabłuszka. A jeśli muzealnik nie ma dostępu do nowej technologii – w postaci np. rozszerzonej rzeczywistości czy po prostu dostępu do Internetu w komórce – to jak ma dopasowywać ofertę w swoim miejscu pracy choćby do potrzeb młodzieży, która nie pamięta czasów bez globalnej sieci? Muzea są z natury miejscami dość konserwatywnymi, to przecież ich cel, by zachować dla kolejnych pokoleń pamięć w postaci dzieł sztuki i zabytków. Zmiany następują tam wolniej niż w komercyjnych firmach, są jednak niezbędne, by zwiedzający nadal chcieli muzea odwiedzać. Muzea muszą obecnie zaoferować coś więcej niż sam zabytek, obiekt, obraz. Rewolucji w muzeum mogą dokonać osoby spoza muzeum, co w praktyce oznacza, że jej nie dokonają, bo nie są pracownikami muzeum. To trochę takie błędne koło. Zatem – czy nie da się nic zrobić, by muzea powoli unowocześniać i dostosowywać do potrzeb zmieniającego się odbiorcy?

W tym miejscu następujący wniosek. Należy zacząć od małych kroków. Doskonale rzecz ukazała Carolyn Royston w swoim wystąpieniu dotyczącym zaznajamiania pracowników z nowymi technologiami w Imperial War Museum w Londynie. Stworzyła klub komputerowy skierowany dla wszystkich zainteresowanych osób w swojej placówce. Od czasu do czasu w porze lunchu na sprzęcie komputerowym zapewnionym przez muzeum przeprowadzała zajęcia, w czasie których wiele osób po raz pierwszy napisało pierwszego tweeta czy założyło konto na Facebooku. W aktywnościach tych, prowadzonych społecznie, wzięli udział nawet dyrektorzy placówki, którym nieznane były dotychczas niektóre z możliwości Internetu. Royston jest o tyle w lepszym położeniu niż wiele osób w polskich muzeach, że w jej placówce jest dział digitalizacji z odpowiednim sprzętem. Pytanie, czy w polskich realiach pracownicy muzeów będą chcieli poświęcić swój wolny czas na dodatkową aktywność w pracy? Kluczowy jest również swobodny przepływ informacji między poszczególnymi działami. Dział digitalizacji nie zamyka się w swojej pracy na siebie. Wdrażając projekty, konsultuje wszelkie ruchy z wieloma osobami, tak aby wykonany produkt był odpowiedni dla potrzeb wszystkich. Otwarty jest na pomysły wszystkich pracowników muzeum. Istotne wreszcie jest to, by pracownicy muzeum chętnie identyfikowali się ze swoim muzeum i by czuli się w nim potrzebni, docenieni.

Carolyn Royston z IMW, fot. Karle Dru / We Are Museums

Carolyn Royston z IMW, fot. Karle Dru / We Are Museums

Natomiast z wystąpienia Marca Sandsa z TATE wynikało jasno, że – by muzeum osiągnęło sukces –niezbędny jest jak najszerszy dialog z jego odbiorcami. Nie można się go obawiać. Wtórował mu Martijn Pronk z holenderskiego Rijksmuseum, który z otwartością na zwiedzających poszedł znacznie dalej niż mogłyby to zaakceptować polskie muzea. Udostępniono 125 tysięcy fotografii dzieł w dobrej rozdzielczości na stronie internetowej placówki (zob. tekst o Rijksstudio). Dodatkowo, z pomocą sprytnego oprogramowania, każdy może udostępnione obiekty modyfikować i dzielić się swoimi pracami z innymi. W czasie obrad wielokrotnie przewijała się dyskusja na temat udostępniania fotografii z muzeów na zasadzie otwartych licencji.

Martijn Pronk z Rijksmuseum, fot. Karle Dru / We Are Museums

Martijn Pronk z Rijksmuseum, fot. Karle Dru / We Are Museums

Kluczowe z pewnością jest również ożywienie muzeum. W Polsce co prawda muzea nie narzekają na niską frekwencję, ale buduje ją głównie młodzież z wycieczek szkolnych i wydarzenia typu Noc Muzeów. O interakcji, dialogu i chęci współtworzenia muzeum i eksperymentowania w nim mówił Julien Dorra z Francji, jeden z pomysłodawców akcji Museomix. W ramach tej akcji zwiedzający wybrane muzea w rzeczywistości stają się ich współtwórcami. Co istotne, w projekcie Museomix nie uczestniczą, wbrew pozorom, tylko muzea sztuki współczesnej – udaną edycję udało się przeprowadzić w muzeum o charakterze archeologiczno-historycznym w Grenoble we Francji. Muzealnicy nie są kluczowymi postaciami w tej inicjatywie, ale partnerami.

Mimo że konferencja We Are Museums poświęcona była w dużej części zastosowaniu nowoczesnych technologii, w kilku wystąpieniach (m.in. Loica Tallona z USA – specjalisty w dziedzinie mobilnych technologii dla instytucji kultury) powtarzano, że najważniejszy zawsze jest pomysł. Sugerowano, by muzealnicy nie skupiali się na rozważaniach technologicznych i jego wyborze, ale na tym, co chcą osiągnąć i jaki efekt uzyskać, a przede wszystkim by puścili wodze fantazji, jednocześnie pamiętając, aby pomysł był prosty („keep it simple!”), co wcale nie oznacza, że ma on być prymitywny. Wybór odpowiedniej platformy – czy to aplikacji na telefon komórkowy, czy innego rozwiązania – radzono pozostawić specjalistom.

Loic Tallon, fot. Karle Dru / We Are Museums

Loic Tallon, fot. Karle Dru / We Are Museums

Spotkanie We Are Museums odbyło się w takiej formie po raz pierwszy. W czasie kuluarowych rozmów wyraźnie dało się odczuć potrzebę zorganizowana kolejnego za rok, albo nawet wspólnych inicjatyw już w najbliższym czasie. Zresztą kuluary okazały się w mojej ocenie najważniejszym elementem konferencji. Część wygłoszonych referatów miała raczej zwrócić uwagę na problem, taki był np. show Dona Undeena z Metropolitan Museum of Arts, który wcielił się w dwie postaci – konserwatywnego kuratora muzealnego i zwolennika wolnego dostępu do danych.

Don Undeen z MMA, fot. Karle Dru / We Are Museums

Don Undeen z MMA, fot. Karle Dru / We Are Museums

A poważne dysputy toczono w korytarzach w niezwykłej przestrzeni Muzeum Sztuki Współczesnej w Wilnie. Dla muzealników wydarzenie to było o tyle ważne, że mogli spotkać osoby z podobnych placówek o podobnych zainteresowaniach i aspiracjach. Nieco zabawny w tym wszystkim jest fakt, że potrzeba było francuskiego organizatora, by zintegrować głównie osoby ze wschodniej i centralnej Europy. Należy odnotować również, iż w sympozjum w zasadzie nie wzięli udziału pracownicy ze szczebla kierowniczego w muzeach (z wyjątkiem kilkorga mówców). Osobiście nie znałem wcześniej nikogo z grona polskich uczestników konferencji, co dodatkowo wskazuje, że spotkania tego typu są bardziej niż wskazane. Dzięki nim środowisko muzealników i osób związanych z projektami kulturalnymi (np. silna reprezentacja Małopolskiego Instytutu Kultury) otwartych na innowacje ma szanse na integrację i podjęcie wspólnych, kreatywnych działań i lobbowanie u swoich organizatorów i przełożonych w kierunku pożądanych zmian. Powrócę jeszcze do tytułu tego artykułu – muzealnik z zadyszką. Przy próbie dotrzymania tempa zmianom w obecnej rzeczywistości, muzealnikom jest szczególnie trudno. Mam nadzieję, że te duszności jednak miną i chciałbym w tej kwestii być optymistą. Czeka nas jednak sporo pracy.

fot. Karle Dru / We Are Museums

fot. Karle Dru / We Are Museums

 

0 KOMENTARZY

Dodaj własny komentarz

*
*
*